środa, 12 października 2016

Życie z kilogramami nie jest takie łatwe.

Nie każdy radzi sobie z dodatkowymi kilogramami, szczególnie jeśli jest ich o 30 za dużo. Życie staje się trudniejsze w sposób którego większość ludzi nie rozumie. My, osoby z nadwagą budujemy ściany wokół siebie, analizujemy każde przedsięwzięcie, każde słowo, każdy gest, wszystko żeby tylko nikt nie zobaczył: Czerwonych rumieńców pojawiających się przy nadmiernym wysiłku, fałd tłuszczu wystających spod koszulki. Nosimy wysokie spodnie, dłuższe bluzki, robimy wszystko żeby ukryć to jak naprawdę wyglądamy a przecież tacy właśnie jesteśmy, to z siebie zrobiliśmy. Czas na chwilę prawdy, to my skrzywdziliśmy siebie w ten sposób, to nie choroba, nie problemy z partnerem, rodzicami, pracą czy dzieckiem. To nasze użalanie się nad sobą, to nasze „ miałam ciężki dzień więc czekolada mi się należy” albo „ mam okres, jestem chora, źle się czuję a przecież i tak jestem gruba, czekolada ma endorfiny więc na pewno pomoże, przecież słodycze nie zawsze szkodzą” Jasne, kawałek słodkości od czasu do czasu nie jest zły ale na pewno nie pomoże. „Mam gorszy czas, stresuję się więc po ciężkim dniu należy mi się kufel zimnego piwa”. Gorzka prawda jest taka, że zawsze znajdziemy jakąś wymówkę i przez chwilę jest nam naprawdę dobrze. Przez pierwsze minuty, wszystko jest cudowne, delektujemy się smakiem, czujemy spokój, jakbyśmy przez te 60 sekund byli całkowicie pogodzeni z życiem, wszystko jest na swoim miejscu. Niestety pierwsze chwile szybko mijają a potem pojawią się poczucie winy i kolejne „Co ja sobie zrobiłam”. Okazuje się, że jedzenie wcale nie pomogło, ta pyszna przekąską czy kaloryczny napój nie wyleczyły nas z przeziębienia, nie naprawiły naszych problemów i nie sprawiły, że poczuliśmy się lepiej we własnym ciele.

Jako weteran odchudzałam się na wiele sposobów co tydzień powtarzałam sobie „dziś jest ten dzień, już nie tknę nic słodkiego”. Każdy zna te hasła: „Zacznę od poniedziałku, od następnego tygodnia, po wakacjach, po świętach” albo „ dziś już zjadłam kaloryczny obiad, zacznę od jutra a dziś zjem tego ostatniego pączka, paczkę chipsów czy wypiję litr coli, w końcu od jutra się odchudzam, więc tę colę zrzucę…ale jutro” Czasami nawet mi się udawało, ćwiczyłam, zdrowo się odżywiałam, miałam nawet kartę na siłownię! Potrafiłam schudnąć 5kg, kiedyś nawet udało mi się 10kg, Szkoda tylko, że to wszystko wraca. Szkoda, że w jakimś momencie zawsze się poddawałam, czasem był to „zasłużony odpoczynek” W końcu już tyle schudłam, więc wyjście na hamburgery z przyjaciółmi wydawało się nie groźne. Niestety jedna kanapka zamieniała się w 2 i to jeszcze z frytkami i colą. Następnego dnia, także mi się „należało” i tak po paru tygodniach wracałam do punktu wyjścia. Czasem przesadzałam do tego stopnia, że odmawiałam sobie wszystkiego, skrajnie liczyłam każdą kalorię a kiedy już nie mogłam wytrzymać i sięgałam po paczkę chipsów, zaraz biegłam do łazienki i wymiotowałam wszystko co wcześniej udało mi się pochłonąć, bo normalnym jedzeniem nie można tego nazwać. Byłam na skraju bulimii ale na szczęście udało mi się przestać. Stwierdziłam, że muszę to zatrzymać, natychmiast, bo inaczej zostanie mi już tylko specjalistyczne leczenie. Sama bym sobie nie poradziła. Zaprzestałam wszystkiego lecz ta historia nie ma happy endu bo nadal jestem otyła, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Morał tej historii jest taki, że trzeba odchudzać się „z głową” albo raczej „zacząć od głowy” i nie robić wszystkiego na raz. Każdy z nas, wyszkolony na polu bitwy inaczej zwanym otyłością, wie co należy robić.  Odchudzaliśmy się setki razy, każdy zdaje sobie sprawę, że trzeba zdrowo jeść, dużo się ruszać, zadbać o badania i na pewno nam się uda. Szkoda tylko, że nikt nie mówi o tych dniach, kiedy mamy ochotę rzucić wszystko w diabły. O tych chwilach kiedy biegając po parku czujemy się jak nieudolne cielaki. O naszych wszystkich niezrealizowanych planach. Mamy złudne wyobrażenia, że wszystko będzie szło łatwo, no może z małymi przeszkodami. Myślimy, że po tygodniu na siłowni zwiększymy nasze możliwości o 100%, że po paru dniach diety zmieścimy się w nowe, mniejsze spodnie. Najgorsze jest w tym wszystkim to co my sami sobie robimy. Te chwile kiedy czujemy przez wszystkich oceniani, owszem na pewno, ktoś, kiedyś powiedział o nas coś przykrego, ja pamiętam każdą taką sytuację, ale najbardziej okrutnie traktujemy samych siebie. „Jestem za gruba, po co próbować”, „ I tak mi się nie uda”, „Boże jak ja okropnie wyglądam w tych spodniach, lepiej nigdzie nie wychodzić”. Oceniamy się do tego stopnia, że w końcu sięgamy po tego cukierka bo tylko to jest nam wstanie zapewnić ulotną chwilę szczęścia, nasze stare, złe nawyki dają nam poczucie bezpieczeństwa.

Drodzy czytelnicy, czas coś zmienić. Nie od poniedziałku, za tydzień czy od nowego roku. Nie „ po tym ostatnim posiłku” albo „od jutra” bo już zjedliśmy duże śniadanie. Teraz! Proszę was zróbmy to teraz, zróbcie to ze mną! Połączymy siły!. Musimy wyleczyć nie tylko nasze ciała ale także dusze. Musimy pokonać złe nawyki, nauczyć się jak przełamywać bariery i polubić siebie.  Przepraszam za ten gorzki wstęp lecz najpierw trzeba przełknąć gorzką prawdę. Chciałabym, żeby przede wszystkim ten blog był prawdziwy, nawet jeśli czasem jest to brutalna prawda. Nie wystarczy zdrowo się odżywiać i dużo ćwiczyć, żeby mieć piękne ciało, nie w naszym przypadku. Nawet jeśli chwilowo uda nam się schudnąć, to jak wiemy te kilogramy zawsze wracają, czasem nawet podwójnie. Uważam, że żeby osiągnąć sukces musimy uleczyć się też od środka. Chcę pisać wam o mojej transformacji, z grubej, zakompleksionej, niepracującej matki na urlopie macierzyńskim w odważną, przebojową i piękną osobę. Nie będę przed wami nic ukrywać, oczywiście będę wam pisać o swojej diecie i ćwiczeniach ale chcę wam też opowiedzieć trochę o psychice, o tym jak wyjść z doła, o tym jak schudnąć i zostać szczupłym na zewnątrz ale przede wszystkim wewnątrz. Proszę was o zrozumienie i wsparcie. Jestem przy was i każdemu chętnie pomogę. Pozdrawiam każdego, miłego dnia i do roboty! Sprawmy, żeby to był szczęśliwy dzień, odnieśmy dziś, choć jeden mały sukces. W końcu to kropla drąży skałę.